Aktualności
Informator
Historia
Galerie
Przyroda
Zwiedzanie
Noclegi:

Restauracje:

Imprezy:

Organizacje:

 

Kontakt

 
 

Dariusz Baliszewski - "Newsweek" Nr 07/02

Pożegnanie z Marią

Legendy historii

Osiem lat temu w jednym w warszawskich kościołów ustawiono na katafalkach dwie sprowadzone ze Szwajcarii trumny. Jednak prezydenta Mościckiego i jego żony nie pochowano razem, łamiąc ostatnią wolę obojga. Historia rzadko pyta ludzi o miłość, jeszcze rzadziej o szczęście. Na jej kartach władcy mają panować, a nie kochać, prezydenci - sprawować swój urząd, a nie szukać szczęścia.

Prezydent Ignacy Mościcki, jak się zdaje, nie był szczęśliwy. Miał za sobą 67 lat niełatwego życia z młodzieńczym rozdziałem walki niepodległościowej; długi, bo 20-letni czas wygnania w Anglii i w Szwajcarii; czas wytężonej pracy naukowej, która przyniosła mu kilkadziesiąt wynalazków i światową sławę wielkiego uczonego; wreszcie od kilku lat z nadania marszałka Piłsudskiego sprawował najwyższy urząd w odrodzonej ojczyźnie.
W politycznym pejzażu II Rzeczypospolitej, w którym o wszystkim decydowała w istocie wola jednego tylko człowieka, Józefa Piłsudskiego, jego urząd sprowadzał się wyłącznie do reprezentacji. Reprezentował więc Rzeczpospolitą, jak umiał najlepiej, świadomy swej niewielkiej roli i niewielkich kompetencji.

"Myślał i pracował, radował się i cierpiał w samotności" - napisze we wspomnieniach jego wielki przyjaciel i współpracownik, wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. "W kraju był obrzucany inwektywami i nie przebierającymi w środkach złośliwościami. Wszystko to znosił bez słowa skargi, z podziwu godnym stoicyzmem". Przez całe lata jego prezydentury rozbawiona Polska powtarzała za premierem Bartlem: "Tyle znacy co Ignacy, a Ignacy g... znacy". Wiedział o tym, lecz zdawał się nie słyszeć.
W 1927 roku zmarł nagle jego najmłodszy syn Franciszek, także inżynier chemik, wielka nadzieja ojca. Dwa lata później umarł inżynier Tadeusz Zwisłocki, jego uczeń i zięć. W sierpniu 1932 roku, po wieloletniej chorobie zmarła na serce jego żona, a jednocześnie cioteczna siostra Michalina z Czyżewskich Mościcka, z którą dzielił dobry i zły los przez 40 lat.
"Bliskie pokrewieństwo i młody wiek kuzynki miały duże znaczenie w moim wyborze" - napisze po latach we wspomnieniach. "Dzięki bowiem tym warunkom obiecywałem sobie mieć większy wpływ przy dalszym wychowywaniu swojej przyszłej małżonki".
O miłości, którą w owych czasach można było sobie wychować, prezydent Mościcki w swoich wspomnieniach nie napisał. I trudno powiedzieć, czy dlatego, iż o takich sprawach po prostu nie pisano, czy dlatego, że zamierzenie nie do końca się powiodło. Związek musiał być jednak udany, skoro pobłogosławiony został czworgiem dzieci.
O samej Michalinie, zwanej przez biografów "dobrą panią", współcześni wyrażali się z najwyższym uznaniem, wysoko ceniąc jej niezależność i wielką pasję społecznikowską. Na pogrzebie pojawił się wśród tłumów żegnających zmarłą sam marszałek Piłsudski, który przerwał swój urlop w Pikieliszkach, by w tym dniu wesprzeć w nieszczęściu przyjaciela.
Rok później, w październiku 1933 r., cała Polska dowiedziała się, iż pan prezydent Mościcki wstąpił w powtórny związek małżeński z panią Marią Dobrzańską-Nagórną, sekretarką zmarłej Michaliny, byłą żoną adiutanta prezydenta, kapitana Tadeusza Nagórnego. To, co zdarzyło się potem, zapisuje jeden z największych skandali obyczajowych ówczesnej Polski.
"Erotyzm ogarnął w końcu niemal wszystkich od góry do dołu - pisał Jan Skotnicki - a góra świeciła w tym szale przykładem. Wiadomość, że stary prezydent rozwodzi młodą żonę swego adiutanta, powitana została w szerokich sferach społeczeństwa złośliwymi żarcikami. W tych żarcikach jednak, jakie sobie na ucho szeptano, ukrył się ból i wstyd (...). Mówiono, że Marszałek Piłsudski na wiadomość o małżeństwie prezydenta wpadł w szał irytacji (...)".
Gminna plotka niosła, iż Piłsudski miał powiedzieć: "Stary pryk kupuje browar, żeby raz na rok napić się szklankę piwa".
Marian Romeyko zapisał: "Głowę państwa otaczał szacunek do czasu, gdy sama zaczęła swój prestiż pomniejszać. Rozpoczęło się to w chwili, gdy w ślad za świeżymi jeszcze depeszami kondolencyjnymi z powodu śmierci dostojnej małżonki należało spieszyć się z wysłaniem panu prezydentowi depesz gratulacyjnych z okazji zawarcia nowego związku małżeńskiego. Wybranką serca głowy państwa stała się żona jego osobistego adiutanta, kapitana piechoty Tadeusza Nagórnego, która właśnie uzyskała unieważnienie małżeństwa, osoba o co najmniej 35 lat młodsza od prezydenta, młodsza od jego synów".

Mówiono o wieloletnim już romansie prezydenta i sekretarki. Przysięgano, iż prezydent biega nago po Zamku z odbezpieczonym pistoletem, krzycząc "stój, bo strzelam" i przechodzi specjalną kurację hormonalną, by zadowolić młodą małżonkę. Podawano nazwiska wybitnych rosyjskich specjalistów, którzy przybyli do Warszawy, by dokonać delikatnego przeszczepu. Publicznym szyderstwom nie było końca i jak zapisuje nieoceniony w sztuce plotkarskiej Romeyko, "zapytywano, jaka jest najulubieńsza melodia młodożeńców, by zaraz odpowiedzieć, że wiedeński walczyk >>Czar palca<<".
W takiej szyderczej postaci historia miłości prezydenta przetrwała do naszych dni. Prawdy nikt nigdy nie próbował poznać. Może dlatego, że wielka historia nie zajmuje się miłością, nawet wielką miłością.
Urodzona w 1896 roku Maria Dobrzańska-Nagórna, notabene stryjeczna siostra słynnego majora Hubala, była młodsza od Mościckiego o 29 lat. W 1919 roku poślubiła Tadeusza Nagórnego, oficera 36. pułku piechoty. Z tego związku nie przetrwało żadne wspólne zdjęcie. Nawet ślubne. Wiadomo było jedynie tyle, że młodzi znali się od 6 lat. W styczniu 1919 roku Nagórny został postrzelony w obojczyk pod Bednarówką koło Lwowa. Wyjęta z ciała kula, oprawiona w złoto, miała stać się szczęśliwym talizmanem ich małżeństwa. Jak się okazało, nie przyniosła szczęścia.

W 1926 roku kapitan Tadeusz Nagórny został adiutantem nowo wybranego prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego. Ukochanym adiutantem, jak zaświadcza napis wyryty w 1927 roku na polecenie prezydenta na srebrnej papierośnicy.
Lecz wówczas małżeństwo Nagórnych praktycznie już nie istniało. Maria opuściła męża w 1927 roku i udała się do rodzinnych Klic pod Ciechanowem. Formalnie, by podjąć opiekę nad chorym ojcem. Prawdziwe powody rozstania ujawnił rok później Oficerski Sąd Honorowy przy 36. Pułku Piechoty, który udzielił surowej nagany kapitanowi Tadeuszowi Nagórnemu "za nadużycie osoby płci żeńskiej i niewywiązanie się we właściwym czasie ze swych zobowiązań wobec niej". Jak wynika z dokumentów tego sądu i zeznań poszkodowanych kobiet, którym żonaty adiutant prezydenta obiecywał małżeństwo, jego związek z Marią rozpadł się całkowicie w 1923 albo 1924 roku.
W wyniku postępowania przed sądem honorowym kapitan Nagórny musiał opuścić adiutanturę na Zamku. W czerwcu 1932 roku, a więc na ponad rok przed ślubem Ignacego i Marii, wstąpił w szczęśliwe związki małżeńskie z Heleną Akst, z którą miał dwoje dzieci. Niebawem też objął zagraniczną placówkę w Brukseli.
Jak widać, cała historia z odbiciem przez prezydenta żony swemu adiutantowi jest zwyczajnym oszczerstwem. I jeśli ktoś został skrzywdzony, na pewno była to Maria.
Z nader skromnych wiadomości, do których udało się dotrzeć, wynika, iż Maria Dobrzańska-Nagórna poznała prezydenta Ignacego Mościckiego w Spale w lecie 1927 roku. Po rozwodzie z mężem, w 1929 roku, znalazła się na Zamku jako sekretarka Michaliny Mościckiej.
To, co zdarzyło się potem, owiane jest tajemnicą. Jedynie jej skrawek ujawniają zapiski Marii, zdeponowane dzisiaj na Jasnej Górze. "Pan Prezydent osamotniony po pogrzebie, wyjazd do Spały. W Spale Pan Prezydent zwrócił się do mnie dziękując za wszystko, co uczyniłam dla Zmarłej Prezydentowej, która mi była drugą Matką, prosząc, abym w dalszym ciągu prowadziła sekretariat i darzyła opieką i przyjaźnią, bym dopomogła w pracy społecznej owdowia-łej córce po świętej pamięci Tadeuszu Zwisłockim. W końcu listopada tegoż roku Prezydent zwrócił się do mnie z propozycją małżeństwa. Było to dla mnie tak niespodziewane, że nie dałam odpowiedzi. Po trzech tygodniach wielkich wewnętrznych przeżyć, gdy Pan Prezydent przyszedł do sekretariatu po ostateczną odpowiedź, wyraziłam zgodę pod warunkiem, że do czasu ukończenia żałoby po Zmarłej Prezydentowej nie będzie to nikomu wiadome (...)".
Ze wszystkich dostępnych przekazów wynika jednak, że warunek ten nie został spełniony. Ze wszystkich dostępnych przekazów wynika bowiem, iż pan prezydent się zakochał.

O swych zamiarach jako pierwszego poinformował marszałka, który wbrew temu, co pisano, wcale nie okazał irytacji. Popatrzył tylko przeciągle i powiedział: "A rób, co chcesz". Jako następny został wtajemniczony kardynał Aleksander Kakowski - obiecał wszelką pomoc i błogosławieństwo.
Wszyscy, którzy w tych dniach zetknęli się z prezydentem Mościckim, poświadczają ową żywiołową eksplozję miłości. Pomimo swych 67 lat podnosił narzeczoną jak piórko i mówił o niej "moja mała". Na Boże Narodzenie zwołał na Zamek wszystkie dzieci, by powiadomić je o swojej decyzji. Maria Mościcka zapisała: "Nie życzył sobie, aby było powiedziane, że ja Prezydenta przyciągnęłam do siebie, gdy było odwrotnie".
Nie na wiele się to zdało. Gdy któregoś dnia Maria zapytała Bronisława Kupścia, zarządcę Zamku: "Panie Kupść, a co tam ludzie gadają?", ten, chowając wzrok, odpowiedział: "Ano gadają, że młoda poleciała na zaszczyty".

Cichy ślub odbył się 10 października 1933 roku w kaplicy zamkowej. Obecnych było tylko kilkoro najbliższych współpracowników i rodzina. Ślubu udzielił sam kardynał Kakowski. Piłsudskiego nie było. Jego biograf zapisał, iż tego dnia marszałek miał wysoką gorączkę. Co zresztą wcale nie musi być prawdą.
Oto bowiem kilkanaście dni później, gdy Zamek zawiadomił Belweder, iż pani prezydentowa Maria Mościcka zamierza złożyć wizytę pani marszałkowej, Piłsudski zareagował nagle i zupełnie niespodziewanie. Poprosił Janusza Jędrzejewicza, by ten powiadomił "kogo trzeba", iż pani prezydentowa nie może nikomu składać wizyt. Jeśli chce, może odwiedzić "moją panią".
Historycy i biografowie marszałka do dzisiaj nie potrafią zinterpretować, o co Piłsudskiemu naprawdę chodziło. W historii pozostała jedynie anegdota, że 29 października pani prezydentowa Maria Mościcka wraz z córką prezydenta Heleną Zwisłocką odwiedziły panią marszałkową. Po kwadransie wszedł Piłsudski i rozmawiał z paniami w dobrym nastroju. A następnie zażądał, aby wszyscy ministrowie i korpus dyplomatyczny zostali przedstawieni pani Mościckiej. Wszystko wskazuje na to, że i jego krzaczastą duszę ujęła swą pogodną dobrocią.
"Była to niska, ze skłonnością do tycia brunetka, z biustem wydatnym, o oczach słodkich i macierzyńskich" - zapisał Alfred Wysocki po swej wizycie na Zamku w sierpniu 1934 roku. "Miała w ogóle pewien wdzięk i wydawała się być bardzo łagodna i dobra". Wszyscy, którzy ją poznali, twierdzili, że na jej widok cichły wszelkie plotki, ponieważ takt i dyskrecja nowej prezydentowej zdobyły dla niej sympatię ogółu.
Lecz te słowa daleko odbiegały od prawdy. Plotki, kalumnie, złośliwości zdawały się nie mieć końca. Wystarczyło, by w Zamku pojawił się wózek dziecinny w związku z wizytą jednej z byłych sekretarek, by Warszawa opowiadała, iż prezydentowa ma dziecko z adiutantem. Oczywiście, można by wzruszyć ramionami nad ludzką małością i głupotą, gdyby nie to, że nawet w poważnych źródłach historycznych, jak choćby w dzienniku Wincentego Witosa, znaleźć można wzmianki, iż "ten rząd nie utrzyma się do jesieni. Mościcka prowadzi swoją politykę". Albo: "Rządzi w tej chwili żona Mościckiego ze swoim amantem!".
W opinii pracowników Zamku, traktowanych przez oboje Mościckich jak najbliższa rodzina, było to dobre, zakochane, nie rozstające się na krok małżeństwo.
Po wrześniu 1939 roku oboje Mościccy, jak cały polski rząd, znaleźli się na rumuńskim wygnaniu, skąd w Boże Narodzenie zdołali, po osobistej interwencji prezydenta Roosevelta, wyjechać do Szwajcarii. Zapiski Marii Mościckiej odnotowują wzruszający moment pożegnania z rządem na jakiejś rumuńskiej przygranicznej stacyjce i fakt przekazania im trzystu kilkudziesięciu dolarów zebranych przez żegnających ich przyjaciół.
W Szwajcarii były prezydent najpierw pozbawiony został przez rząd Sikorskiego skromnej pensji, a potem przez Szwajcarów immunitetu dyplomatycznego. Oboje znaleźli się w nędzy tym dotkliwszej, że ponad 70-letni prezydent coraz częściej chorował. Zapis tych dni to zapis wzruszającej opieki i miłości Marii do męża. Jeździła dziesiątki kilometrów po śmietankę i wątróbkę specjalnie zalecaną mu przez lekarza. Mieszkańcy podgenewskiego Versoix do dzisiaj pamiętają parę Polaków, trzymających się za ręce podczas długich spacerów. On wysoki, z falą śnieżnobiałych włosów, i ona drobna, niska, wpatrzona w niego jak w obraz. W tych dniach prezydent Ignacy Mościcki sporządził testament, w którym poprosił, aby pochowano go w grobie ziemnym bez żadnych pomników i aby kiedyś mogli spoczywać razem. Tę samą prośbę do potomnych zostawiła w swych zapiskach Maria.

Prezydent Mościcki zmarł 2 października 1946 roku. Maria z Dobrzyńskich Mościcka - 23 listopada 1979 roku. Przez lata życia, jakie jej pozostały po odejściu męża, strzegła jego dokumentów, pamiątek i maleńkich skarbów ich wielkiej miłości.
Prawdziwy koniec tej historii nastąpił jednak wiele lat później. 11 września 1993 roku w jednym z warszawskich kościołów ustawiono na katafalkach dwie sprowadzone ze Szwajcarii trumny. Po uroczystym nabożeństwie jedna została ukryta w bocznej kaplicy. Druga uroczyście pojechała na Zamek, by następnie spocząć w krypcie prezydentów w katedrze św. Jana. Marię dzień wcześniej pochowano na warszawskich Powązkach.
Być może w innym kraju ta historia byłaby piękną, napisaną przez życie opowieścią o miłości, do której ma prawo każdy człowiek, a która potrafi przyjść także w jesieni życia. W Polsce ta historia o Kopciuszku i prezydencie nadal jest tylko szyderczą legendą, odartą z prawdy i okaleczoną z wszelkiego morału.